Gasnąca gwiazda Zachodu zwiastuje nadejście nowego średniowiecza, gdzie
jedno, podupadłe zachodnie imperium zamieszkiwać będzie szereg żyjących
równolegle, ponowoczesnych plemion, posiadających odmienne systemy wartości,
odmienne poglądy, odmienne zestawy wierzeń, autorytetów i faktów. Obiektywna,
szanowana przez wszystkich członków społeczności, prawda już dziś nie istnieje.
Nie istnieją także obiektywne autorytety. Wyjścia poza własną komunikacyjną
bańkę wcale nie ułatwia technologia, która zamiast przybliżyć nas do siebie
coraz częściej nas od siebie oddala.
Douglas Rushkoff, amerykański
medioznawca, w niedawnym wywiadzie udzielonym kwartalnikowi Przekrój (3561/18) zwrócił
uwagę, że chociaż dawniej wydawało
się, że Internet będzie zjawiskiem globalnym i wspierającym globalizację teraz
wyraźnie widać już, że stał się w przeważającej mierze narzędziem lokalnym i –
paradoksalnie – wspierającym procesy lokalne.
– Ma strukturę fraktalną. Informacje są udostępniane, przekazywane,
ludzie dodają swoje komentarze. W zależności od położenia jakie zajmujesz w
sieci dotrą do ciebie dane przetworzone w zupełnie inny sposób niż dane, które
otrzymał w tym samym czasie twój sąsiad. To wszystko oddziałuje na indywidualną
i zbiorową pamięć, która jest z kolei ostatnim źródłem poczucia tożsamości.
Dzisiaj żyjemy w świecie wielu pamięci i wielu historii. Każdy stara się
opowiadać własną, a rzeczywistość cyfrowa sprzyja izolacji i zamknięciu, bo
ogranicza do minimum konfrontację z innymi wariantami tej samej opowieści.
Powoduje więc umacnianie się tych narracji wewnątrz tzw. baniek informacyjnych.”
Operacje nowego typu
Dziś nikogo, kto w choć
nieznacznym stopniu interesuje się internetowym biznesem i nowymi mediami, jakoś
specjalnie nie dziwi to o czym mówi Rushkoff. Z czołówek gazet wciąż nie
schodzi temat afery Cambridge Analytica, która oparła swój biznes na
dostosowywaniu komunikacji do faktycznie istniejących baniek informacyjnych, a
przed paroma dniami świat obiegły zdjęcia zestresowanego prezesa Facebooka,
który tłumaczył się amerykańskim kongresmenom z tego, jak jego firma dba o
bezpieczeństwo danych swoich użytkowników.
Sytuacja już jakiś czas temu
przestała być zabawna. Podczas gdy zajęci świadomą konsumpcją ludzie Zachodu
skupiali się na tym, żeby utrudnić dostawcom usług i produktów dobieranie
oferty pod ich zanonimizowane potrzeby, w globalny obrót danymi zaangażowali
się też „inni szatani”.
– Panie Zuckerberg, co robi Facebook żeby uniemożliwić zagranicznym
aktorom wpływanie na amerykańskie wybory? – zapytała senator Dianne Feinstein 10 kwietnia w czasie
przesłuchania przed połączonymi senackimi komisjami sprawiedliwości i handlu.
– Obecnie jest to mój najważniejszy priorytet. Jedną z rzeczy, który
najbardziej żałuję jako zarządzający Facebookiem jest to, że wolno
rozpoznawaliśmy rosyjskie operacje informacyjne w 2016 roku. Spodziewaliśmy się tradycyjnych cyberataków,
które na bieżąco identyfikowaliśmy. Reagowaliśmy jednak zbyt wolno na nowe typy
„operacji informacyjnych” – odpowiedział
34-latek, a mówiąc o nowych typach „operacji informacyjnych” miał na myśli
złożone kampanie zasięgowe, gdzie szczegółowo dobrane komunikaty polityczne
docierały do dziesiątków milionów Amerykanów w czasie kampanii prezydenckiej,
która zakończyła się zwycięstwem Donalda Trumpa.
Tak oto Internet, kolejny, obok
wolnego handlu, fundament zglobalizowanego Zachodu, stał się odcinkiem
frontowym globalnej gry o dominację. Gry, którą Zachód wydaje się przegrywać.
Otoczony przez współczesnych barbarzyńców, którzy konsekwentnie napierają na jego
granice. Bezbronny wobec nieczystych zagrań obcych wywiadów, wrażliwy na ciosy
ze względu na swoje przywiązanie do wolnych wyborów i demokracji, podzielony i
niepewny swojej tożsamości ulega powolnej dezintegracji.
Kapłani i szarlatani
Gasnąca gwiazda Zachodu zwiastuje
nadejście nowego średniowiecza, gdzie jedno, podupadłe zachodnie imperium
zamieszkiwać będzie szereg żyjących równolegle, ponowoczesnych plemion,
posiadających odmienne systemy wartości, odmienne poglądy, odmienne zestawy
wierzeń, autorytetów i faktów. Obiektywna, szanowana przez wszystkich członków
społeczności prawda już dziś nie istnieje. Nie istnieją także obiektywne
autorytety. Każda prawda i każdy autorytet ma swój odpowiednik w równoległym
światach konkurencyjnych plemion.
Nikolas Kristof, dziennikarz od
lat związany z telewizją CNN i dziennikiem the New York Times już w 2009 roku
na łamach tego ostatniego zauważył, że „większość z nas eksploruje zasoby
Internetu nie po to, żeby znaleźć najlepszą informację, ale żeby znaleźć
informacje, która potwierdzi nasze uprzedzenia”.
Tak więc lekarz-antyszczepionkowiec
dla plemienia swoich zwolenników będzie absolutnym naukowym autorytetem, a jego
głos – ostatecznym argumentem w internetowej dyskusji. Dla oponentów będzie zaś
niebezpiecznym szarlatanem, który przez swój pogląd stawia się poza marginesem
dyskusji. Społecznikowska i edukacyjna działalność lidera środowiska LGBTQ dla
jego zwolenników będzie wyrazem szczerego zaangażowania w ważkie społecznie
kwestie. Przeciwnicy uznają to jednak za dowód na to, że nie tylko aktywnie
przyczynia się do demoralizowania młodych ludzi, ale jeszcze z pewnością jest
za to wynagradzane przez mroczne siły. Ekolog otrzyma wiele ciepłych słów od
swoich zwolenników po udanej blokadzie polowania w pobliskim nadleśnictwie, ale
zostanie rozstrzelany szeregiem długich postów na facebookowej grupie lokalnego
kółka myśliwskiego. Turbosłowianin na swojej facebookowej tablicy znajdzie
setki dowodów na to, że wspaniała historia naszego starożytnego narodu jest od
wieków zakłamywana, a wojujący weganin zostanie zarzucony serią zdjęć zakrwawionych
kurczaczków, prosiaków i jagniąt maltretowanych przez nieetycznych hodowców.
Cyfrowe plemiona nie żyją w
całkowitej izolacji. Poza światem widzianym przez pryzmat swojej informacyjnej
bańki dostrzegają wyraźnie także swojego przeciwnika. Często nie mają jednak
świadomości, że nasz świat zamieszkują także inne, obojętne im ideologicznie
plemiona. Innymi słowy zaangażowany politycznie narodowiec będzie znał, często
z mienia i nazwiska, swojego ideologicznego przeciwnika o lewicowych poglądach,
może być jednak zupełnie nieświadomy, że w mieszkaniu obok, po sąsiedzku,
mieszka członek plemienia antyszczepionkowców, piętro wyżej płaskoziemca, a
pobliski sklep spożywczy prowadzi fan nurtu vaporwave, dla którego ta dziwna walka
prawicy i lewicy wydaje się anachroniczną abstrakcją.
Wrażliwość na magię
Co takiego wydarzyło się w czasie
ostatnich lat, że społeczeństwa Zachodu zaczęły rozpadać się na żyjące obok
siebie, ale coraz rzadziej ze sobą, plemiona? Czy za tę atomizację odpowiada
rozwój Internetu, który zdaniem Douglasa Rushkoffa „sprzyja izolacji i zamknięciu”? Czy może odpowiadają za to „inni
szatani”, którzy zaskakując Marka Zuckerberga nowym typem „operacji
informacyjnych” świadomie grają na osłabienie i dezintegracje społeczną Zachodu
podsycając konflikty i antagonizmy, tworząc podłoże pod nowy, wielobiegunowy
ład światowy? A może jest to naturalny
etap w rozwoju społeczeństwa, gdzie po czasach wielkich ideologii i wyrazistych
tożsamościowo pokoleń nadszedł czas tożsamości równoległych, pozbawionych
wspólnych mianowników?
To oczywiście nie miejsce na
odpowiedź na to pytanie. Z pewnością jest ona znacznie bardziej złożona. Warto
jednak zastanowić się czy i w jaki sposób można zaradzić rozpadowi wspólnoty
cywilizacyjnej Zachodu, który, na podobieństwo Cesarstwa Rzymskiego, ugina się
pod naporem zewnętrznych i wewnętrznych problemów. Po kryzysie bezpieczeństwa,
którego symbolem stały się zamachy 11 września, nadszedł kryzys ekonomiczny, a
po nim kryzys tożsamości i demokracji.
Sprawy nie ułatwia też zaawansowana
technologia, która na dobre wkroczyła do naszego życia i z dnia na dzień staje
się coraz trudniej odróżnialna od magii. Z wyjątkiem naprawdę nielicznych osób nie
rozumiemy większości mechanizmów i zjawisk, na których opierają się
wykorzystywane przez nas na co dzień przedmioty i narzędzia. WI-FI, GPS, GSM,
Big Data, uczenie maszynowe, druk laserowy. Terminy, do których przywykliśmy,
ale brzmią bardziej jak zaklęcia niż opisy zjawisk. Potrafimy opisać efekt,
wskazać zastosowanie, obsłużyć, ale mechanizm działania często pozostaje
zagadką lub przynajmniej częściową zagadką. Oczywiście można by się tego
dowiadywać. Można by sprawdzić, doczytać i zrozumieć. Ale przecież wszystkiego
dowiedzieć się nie sposób.
Dokładnie ten sam problem
związany jest z facebookowymi algorytmami, które ustalają co i w jakiej
częstotliwości wyświetlać będzie się na naszej ścianie oraz kto i na jakich
zasadach będzie w mógł zapoznać się z naszymi treściami. Brak choćby
powierzchownego zrozumienia tych mechanizmów sprawia, że ogromna część
społeczeństwa nie ma świadomości nie tylko o istnieniu baniek informacyjnych,
ale także o możliwościach jakimi dysponują biznes i polityczni gracze
zainteresowani realizacją swoich celów.