Od 2014 roku każdy obywatel
Unii Europejskiej ma prawo zostać zapomnianym, na razie jedynie w wyszukiwarce
Google.
W praktyce „zapomnienie”
polega na usunięciu na wniosek osoby lub organizacji konkretnego odnośnika.
Najczęściej prowadzą one do treści (stron, zdjęć), które są szkodliwe i
wystawiają dobre imię wnoszącego na szwank.
Od 2014 do 2017 roku do Google
wpłynęło 2,4 mln wniosków o bycie zapomnianym, z czego niecała połowa (43
proc.) zostało rozpatrzonych pozytywnie. Oznacza to, że w ciągu tych trzech lat
z wyszukiwarki zniknęły odnośniki do 1,032 mln stron internetowych. Firma
rozdzieliła wnioski na dotyczące danych osobistych (personal history) oraz
historii interakcji z prawem (legal history). W tej pierwszej grupie znalazły
się wnioski o zlikwidowanie odnośników do stron internetowych (19 proc.) lub
mediów społecznościowych (12 proc.). W drugiej grupie znalazły się linki do
artykułów prasowych (18 proc.) oraz stron rządowych (3 proc.).
O sile prasy i powszechnego
dostępu do informacji może świadczyć powiedzenie, że „polityka, jak muchę,
można zabić gazetą”. Internet jest w stanie przynieść śmierć lub upokorzenie
każdemu, czasami bez jego winy lub ze względu na przewinienia zupełnie błahe w
stosunku do kary, jaka tę osobę spotyka.
Taka historia przydarzyła się
Justine Sacco, trzydziestoletniej specjalistce od PR w firmie IAC, która w czasie
międzylądowań w trakcie lotu z Nowego Jorku do RPA wysyłała niezbyt wyszukane
dowcipy na swoim Twitterze. „Hej, kolego z Niemiec, jesteś w pierwszej klasie,
użyj dezodorantu!”, „Zimno, kanapka z ogórkiem, ludzie z popsutymi zębami.
Witamy w Londynie!” i ostatni „Lecę do Afryki. Mam nadzieję, że nie złapię
AIDS. Żartuję, przecież jestem biała!”.
Ostatni żart spowodował, że w
trakcie swojego lotu, gdy była offline, jej tweet stał się najpopularniejszym
trendem na Twitterze docierając do setek tysięcy (wcześniej obserwowało ją 170
osób). Gdy jej samolot lądował, ludzie na lotnisku polowali na nią z telefonem,
by zrobić jej zdjęcie jak wysiada i poinformować o tym fakcie resztę internetu.
W zasadzie spotkał ją cyfrowy lincz ze strony setek tysięcy ludzi. Jej szansa
na dalszą karierę w PR została przekreślona, podobnie jak możliwość dalszej współpracy
z obecną firmą. Takich historii są dziesiątki – dotyczą seksistowskich żartów
na konferencjach lub nieprzemyślanych zdjęć przy pomnikach[1].
Choć samo zachowanie jest
oczywiście naganne, powstaje pytanie, czy faktycznie zasługuje na lincz, natychmiastowe
zwolnienie i przekreślenie przyszłej kariery. Co więcej, każdy pracodawca,
który będzie chciał sprawdzić kim jest Justine Sacco, natychmiast dowie się z
Google, jak to jednym tweetem podpaliła wizerunek swój, a przy okazji firmy dla
której pracuje.
Prawo do zapomnienia pozwala
ludziom takim jak ona bronić się przed efektami dawnych błędów.
Czasem jednak internet uderza
w ludzi całkowicie do tego nieprzygotowanych i niezdolnych, by się obronić.
Taki los spotkał Janusza Ławrynowicza, policjanta z Pasłęka, liczącego 12
tysięcy mieszkańców mazurskiego miasteczka. Internauci uznali, że jego wąsata
twarz będzie się idealnie nadawała do ilustrowania wszystkich przywar Polaków –
mówiąc krótko, stał się memem[2]. Oczywiście
szans na to, że użytkownicy internetu zapomną o „prawdziwym polaku” nie ma,
jednak prawo do zapomnienia przez wyszukiwarkę Google miałoby szansę ograniczyć
szybkość rozchodzenia się oraz żywotność tej historii.
W obszernym oświadczeniu firma
Google wskazuje, że prawo do zapomnienia ma również swoje ciemniejsze strony. W
tym przypadku jest to erozja wolności słowa oraz prawa do krytyki. Internet,
choć jest medium kapryśnym, jest również jednym z najważniejszych narzędzi
demokratycznej wymiany informacji.
Internet jest również
skarbnicą informacji, również tych, które wielu ludzi pragnęłoby z różnych
względów ukryć. Największe afery ostatnich lat, wliczając w to Panama Papers,
zostały ujawnione właśnie dzięki internetowi. Prawo do zapomnienia pozwala w
takiej sytuacji dyskretnie „wymazać się” z takich historii. Google w swoim
oświadczeniu enigmatycznie powołuje się na „historie o defraudacjach na skalę
międzynarodową” oraz „złych praktykach związanych z turystyką medyczną”, które
ze względu na europejskie prawo do zapomnienia zostałoby wymazane z
wyszukiwarki.
Obecnie Google zostało
zobligowane, by nie zapominać w pełni – wynik wyszukiwania znika jedynie z
wyników osób wyszukujących z danego kraju (adres IP) oraz korzystających z
europejskich wariantów wyszukiwarki (Google.pl, google.fi, google.de itp.).
Nadal jednak osoba w USA korzystająca z Google.com natrafi na zaindeksowaną
stronę. Jednak francuski Commission Nationale de
l’Informatique et des Libertés domaga się, by usuwane odnośniki były
niedostępne na całym świecie, od Australii (Google.au) po Meksyk
(google.com.mx) oraz Zambię (google.co.zm). Zdaniem firmy jest to już nadużycie
prawa i mogłoby stanowić precedens dla innych, by forsować swój wpływ na
wyszukiwarkę aby cenzurować niewygodne informacje zasłaniając się prawem do
prywatności[3].
Samo prawo już w tej chwili
bywa narzędziem manipulacji. W Wielkiej Brytanii jeden z użytkowników domagał
się usunięcia 300 artykułów dotyczących jego skazania za przestępstwa
finansowe. Dostarczył również dokument, który wskazywał, że został uznany
ostatecznie za niewinnego. Google najpierw usunęło odnośniki, a gdy wyszło na
jaw, że dokument był fałszerstwem, linki zostały przywrócone[4].
Jednak o ile można zmusić
Google czy, po wejściu w życie GDPR, także inne firmy do zapomnienia o
istnieniu danego użytkownika, to ludzie oraz masa drobnych, niszowych serwisów
żyjących z cudzej treści, będą pamiętali. Dlatego prawo do zapomnienia, choć z
pewnością da narzędzia, by lepiej bronić się przed internetowym cieniem
przeszłości, to nie pozwoli go w pełni wymazać.
Bo internet, nawet jeśli
wybaczy, to nigdy nie zapomni, dzieląc pamięć na miliony dysków twardych i
stron, które mogły zachować kopię historii, pliku lub zdjęcia.
[1] https://www.nytimes.com/2015/02/15/magazine/how-one-stupid-tweet-ruined-justine-saccos-life.html
[2] http://natemat.pl/26741,janusz-lawrynowicz-vel-pan-andrzej-internet-go-zniszczyl-mial-stan-przedzawalowy-i-chodzil-do-psychiatry
[3] https://blog.google/topics/google-europe/reflecting-right-be-forgotten/
[4] https://www.theguardian.com/commentisfree/2018/mar/05/right-to-be-forgotten-google-europe-ecj-data-spain